Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się działo. Nadal, pomimo czasu, który minął od momentu wyznania sobie miłości. Tak, kochał Baroma. Całym sercem, nie, tak właściwie to całym sobą. Chyba dlatego właśnie pozwolił mężczyźnie na rozwinięcie tych początkowo niewinnych pieszczot - bo wiedział, że ten nigdy go nie skrzywdzi. A przynajmniej nie tak... nie tak, jak tamci, którzy nie mieli oporów, by po prostu zgwałcić Juna, obedrzeć go ze wszelkiej niewinności i męskiej dumy.
Rozwarł swoje miękkie, lecz spierzchnięte brakiem pocałunków usta i wysunął spomiędzy nich wilgotny język, którym przejechał po dolnej wardze.
Wolno wodziłem wargami po szyi młodszego, zasysając się na jego grdyce i tworząc na niej niewielką, purpurową malinkę w kształcie koła. Końcówkami palców trącałem jego sutek, podczas gdy moja druga ręka masowała jego jądra z ogromną zawziętością i zaangażowaniem. Jun był teraz taki piękny. Kropelki potu jawiące się na jego czole, zamglony wzrok i spierzchnięte, domagające się pocałunków usta… To wszystko tworzyło niesamowity obraz chłopaka, niemal tak magiczny i niecodzienny, jak atmosfera, która unosiła się wokół nas. Barom, kto by pomyślał, że kiedykolwiek będziesz zachwycać się mężczyzną w ten sposób... Życie było pełne niespodzianek i cudów… A jednej z nich znajdował się właśnie przede mną.
Pokiwał nieśmiało głową, po czym z rumieńcem na twarzy zaczął rozpinać guziki koszuli mężczyzny, aż w końcu ściągnął ją z tych jego umięśnionych, wyrzeźbionych ramion i rzucił gdzieś w kąt. Gładził bladą, lecz gorącą skórę mężczyzny, z uwielbieniem wpatrując się w tę jego lekko wilgotną od potu twarz... rzeczywiście było niesamowicie duszno, dopiero teraz to zauważył. Wcześniej zajęty był tylko myśleniem o jednej osobie. O Rome.
Ponownie zasmakował jego czerwonych ust, z zaciekawieniem językiem badając ich wnętrze, palce natomiast wplątując w te ciemnobrązowe, miękkie włosy, których zapach mieszał się z aromatem wody kolońskiej, której używał starszy. Obłęd. Istny chaos. Właśnie to panowało w głowie Juna.
Co chwilę ssąc inne miejsce na skórze Kangjuna, dotarłem wreszcie do jego ust, delikatnie złączając je z jego wargami w subtelnym i ostrożnym pocałunku, powoli wodząc końcówką języka po jego wargach, by w końcu móc wprowadzić go do wnętrza ust młodszego. Jedną dłonią masowałem jego podbrzusze, starając się jak najbardziej umilić mu grę wstępną i oszczędzić jakiegokolwiek bólu, a drugą gładziłem jego nagie ramię, delektując się gładkością jego skóry.
Kiedy oderwałem się od Juna, posłałem mu uśmiech, biorąc jego rękę i przykładając do swojej klatki piersiowej, na miejsce, pod którym znajdowało się serce. Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, chcąc pokazać chłopakowi, że biło tylko dla niego.
- Rozepnij – powiedziałem, nakierowując jeden z jego palców na guzik swojej koszuli.
- Mhm... - mruknął cicho, momentalnie odwracając wzrok, jakby bał się spojrzeć starszemu w oczy. Jego pomruk jednak szybko przerodził się w ciche westchnienia, gdy Rome zaczął go delikatnie pieścić... I właśnie w tym momencie Jun wręcz rozpłynął się, poczuł, jakby był w siódmym niebie. Miało być delikatnie... lekko, łagodnie, tak, jak to sobie wymarzył. Nie chciał już wracać do wspomnień z tej ciemnej uliczki, mięśniaków, którzy tak boleśnie odarli go z własnego honoru, nie. Tamta sytuacja wręcz nie miała miejsca. Zaczynał od czystej karty. Z mężczyzną, którego szczerze kochał.
Zarzucił swoje drżące dłonie na kark Baroma, uśmiechając się nieznacznie, zupełnie jakby tym gestem chciał mu dać pozwolenie na dalsze poczynania. Nie bał się... a przynajmniej próbował się nie bać.
Przełknąwszy ślinę, delikatnie obróciłem młodszego na plecy i zacząłem wpatrywać się w dwie błyszczące, czarne kule, które nieprzerwanie wpatrywały się w moją twarz. Ułożyłem dłoń na policzku Juna, powoli gładząc go kciukiem, po czym uśmiechnąłem się pocieszająco.
- Będę delikatny… - wyszeptałem, by po chwili zacząć składać na jego bladej szyi drobne lecz zachłanne pocałunki. – Obiecuję. – Złożyłem ostatni pocałunek na linii jego szczęki, by zaraz potem rozpiąć jego koszulę, kreśląc językiem mokrą ścieżkę od płatka ucha aż do mostka. Dłonie ułożyłem na biodrach szatyna, okrężnymi ruchami, wolno je masując. Chciałem mu pokazać, ze seks to nie tylko ból, a odpowiednio zaaranżowany, sprawiał samą przyjemność.
- T-taak... - wydusił tylko z siebie, a jego ponownie zaczął nabrzmiewać, mimo iż dosłownie przed chwilą chłopak osiągnął orgazm. Nie mógł się powstrzymać, nie teraz, kiedy był naprawdę podniecony i nie obchodziło go już tak właściwie nic. - ... T-tylko z tobą, hyung... - Dodał jeszcze załamującym się głosem, lecz zaczął uciekać swoimi biodrami, zupełnie jakby bał się tej przyjemności.
W końcu nie mogło to się równać z dotykaniem się w samotności, bez niczyjej pomocy... A Kangjun tak właściwie nigdy jeszcze nie doznał takiego uczucia, kiedy jego myśli nagle wyparowały, a zastąpiła je jedynie rozkosz. Co prawda... seks... bał się tego... Lecz wiedział, że Rome na nim zależy, że mężczyzna nie zraniłby go ot tak. Dlatego mu ufał. Właśnie dlatego.
Kiedy chłopak przypadkiem otarł się o moje krocze, poczułem nagły napływ ciepła,, rozchodzący się po moim podbrzuszy. Odsunąwszy się nieco, ułożyłem dłonie na jego biodrach, delikatnie gładząc je kciukami i starając się uspokoić. Nie teraz, Barom, dobrze wiesz, że od czasu gwałtu minęło zbyt mało czasu, żeby młodszy był w stanie choćby…
Cholera.
Zanim zdążyłem uświadomić sobie co robię, moja dłoń na powrót znalazła się na męskości Juna, a usta czule muskały jego kark. Nie mogłem się oderwać, jakaś wewnętrzna siła nie pozwalała mi na grzeczne odsunięcie się i przeproszenie.
- Jun… Czy ty… jesteś w stanie? – wyszeptałem chłopakowi do ucha, składając na jego płatku drobny pocałunek. Palcem subtelnie gładziłem napletek szatyna, czując jak jego znów nabrzmiewa.
Rome, opanuj się. Opanuj się do jasnej cho…
Za późno. Mogłem o tym pomyśleć wcześniej.
Gdy tylko usłyszał to ciche przyzwolenie ze strony Rome, z jego ust wyszedł wręcz krzyk przyjemności, po czy zalała go nagła fala przyjemności i Kangjun tak bardzo się tym wszystkim zawstydził, że gwałtownie obrócił się na brzuch, jednocześnie pozbywając mężczyznę dostępu do swojej erekcji. Ten jednak nie był potrzebny. Już od samej bliskości starszego chłopakowi wystarczyło tylko kilka sekund, by osiągnął orgazm, brudząc ą kanapę. Jednocześnie wypchnął swoje biodra ku górze, dociskając się nimi do bioder bruneta, przez co wybrzuszenie w spodniach mężczyzny idealnie trafiło w zagłębienie miedzy pośladkami Kangjuna, co ten ogłosił kolejnym, zduszonym jękiem.
- Hyung... - Wariował, naprawdę wariował. Oszalał. Oboje oszaleli. Co oni do cholery robili...? Dlaczego, jak, jakim sposobem?!
Z początku wolno poruszałem ręką, jednak widząc zniecierpliwienie malujące się na twarzy Juna, zacząłem stymulować jego męskość z narastającą szybkością. Do moich uszu dochodziły jęki i westchnienia młodszego, nerwowe stękanie i to jego ,,hyung”, które tak bardzo mąciło mi w głowie.
Przesuwając dłonią w górę i w dół, jednocześnie masowałem i drażniłem jego napletek kciukiem. Wiedziałem, że to sprawia ogromną przyjemność, a tylko facet mógł wiedzieć o tym małym haczyku w ciele drugiego faceta.
Pochyliłem się lekko nad Kangjunem, po czym delikatnie musnąłem ustami jego szczękę.
- Nie musisz się powstrzymywać, Jun. Nie powstrzymuj krzyku czy głośnych westchnień, bo będziesz się czuł jeszcze gorzej – wyszeptałem, obdarowując go jeszcze buziakiem w policzek.
- H-hyung... - jęknął głośno, zaciskając trzęsącą się dłoń na przedramieniu mężczyzny. Jeszcze nigdy nie doświadczył takiego dotyku, nie licząc oczywiście swojego, jednak w porównaniu z tym był wręcz niczym. Czuł, jakby od samego gorąca, które roztoczyło się po jego podbrzuszu, miałby już zaraz osiągnąć nieporównywalne z niczym innym spełnienie. To było jak stan upojenia, jednak bez niepożądanych efektów ubocznych, coś jak niebo, ich prywatna eudajmonia. Upajał się tym z każdą niemożliwie długą sekundą, łapczywie wciągając tak bardzo potrzebny tlen wgłąb swych spragnionych ust. Zaraz jednak przerwał dostęp powietrza, ponownie wpijając się w te kuszące wargi mężczyzny, zatracając się, wręcz szarpiąc swoimi biodrami w rytm kolejnych ruchów dłoni Rome.
Przykryłem swoją dłonią dłoń młodszego, a na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech.
- Trzeba mi było od razu powiedzieć, pabo, przecież to nic wstydliwego. Nawet ja to mam. Codziennie. Rano. – Starałem się powstrzymać śmiech. Kiedy jednak Jun spojrzał na mnie tym swoim zamglonym wzrokiem, zrozumiałem jedno. Trzeba było mu pomóc, w końcu to żaden seks, a zwyczajna męska sprawa. Wziąłem chłopaka na ręce i mimo protestów, zaniosłem na kanapę, po czym pochyliłem się nad nim i delikatnie pogładziłem jego policzek. – Zaraz się tym zajmiemy. – Złączyłem nasze usta w długim, namiętnym pocałunku, układając dłoń na kroczu młodszego i rozpinając mu rozporek. Słysząc jak ten ze świstem wciąga powietrze, przesunąłem dłoń na jego podbrzusze. – Wolisz sam? – zapytałem, badawczo spoglądając w te ciemne oczy, jednak po chwili poczułem jak młodszy łapie za przegub mojej ręki i na powrót zsuwa ją na swoje krocze. Pokiwałem głową i zsunąwszy nieco bokserki chłopaka, ująłem w dłoń jego męskość.
- O-odsuń się...! - Momentalnie odepchnął mężczyznę, jednocześnie ukrywając swoje krocze za drżącą dłonią. Nie był przyzwyczajony do takich sytuacji, właściwie to już sam nie wiedział, co zrobić. Czy przyznać mu rację, czy też powiedzieć, że to tak... przypadkowo. Co prawda nie sądził, że starszy mu uwierzy, w ogóle cała ta sytuacja była jakaś groteskowa i chciał jak najszybciej uciec, byleby tylko nie męczyć swoim stanem wzroku Rome.
Jun, ty idioto.
Ukryj się gdzieś.
Zaraz, co ty...?
Nie, nie rób tego...! Ju-...
Przybliżył się i gdy tylko przymknął swoje powieki, niepewnie wciągnął w nozdrza zapach perfum mężczyzny, który w okolicach szyi był tak cholernie intensywny, że nie dało się wręcz tego wytrzymać. Już sam nie wiedział, co robi. Przejechał dłonią po policzku starszego, drażniąc palcami tę delikatną skórę.
„Boże”.
Z impetem odwróciłem się i złapałem za klamkę od drzwi.
- Jun, wchodzę – powiedziałem i wszedłem do środka, a widząc siedzącego na ziemi bruneta, uniosłem brwi i rozejrzałem się po łazience. – Boli cię brzuch? – Klęknąłem przy młodszym, kładąc mu dłoń na kolanie i ze spokojem spoglądając w oczy. Byłem pewny, że nie chciał zrobić sobie nic złego, wiele sobie ostatnio wyjaśniliśmy, w tym temat skrywania w sobie emocji. Zlustrowałem bladą twarz chłopaka wzorek, po czym sprawdziłem czy ma gorączkę. Nic. Może tylko zakręciło mu się w głowie? I już miałem wstać, kiedy moim oczom ukazało się spore wybrzuszenie w jego spodniach. Uśmiechnąłem się i parsknąłem chwilowym śmiechem. – A więc o to chodzi?
- N-nie wchodź... - Gwałtownie obrócił się, słysząc głos mężczyzny. Tak blisko. Jego serce biło jak szalone, nie mógł uspokoić nerwowego oddechu, a przede wszystkim musiał ukryć ten fakt przed Rome. Tak, żeby brunet się nie dowiedział... ani o tym, ani o jego bolesnym i cały czas rosnącym wybrzuszeniu w spodniach. W sumie to sam nie potrafił stwierdzić, czemu tak nagle... i tak właściwie dlaczego spanikował, przecież starszy na pewno by zrozumiał, tylko... Kangjun bał się, że on nie zrozumie, że przestraszy się i sam ucieknie, pozostawiając go samego z tym uporczywym problemem.
- Boże... - wydusił jakby sam do siebie, łapiąc się za oszalałe serce i równocześnie opierając o chłodną ścianę.
- Jun? – Uniosłem brwi w zdziwieniu, odprowadzając chłopaka wzrokiem. Czyżby źle się poczuł? A może nagle zrobiło mu się niedobrze? Barom, przestań, przecież każdy ma też normalne potrzeby, które należy załatwiać szybciej lub wolniej, skończ się martwić… Nie, ostatnio też zbagatelizowałem sprawę, tym razem musiałem się upewnić.
Leniwie podnosząc się z kanapy, podszedłem do drzwi od łazienki i przystawiłem do nich ucho, nasłuchując, czy młodszy przypadkiem nie wymiotuje.
- Jun, wszystko w porządku? Źle się czujesz? – Lekko postukałem palcami w ścianę, oczekując na odpowiedź. Miałem świadomość, że od czasu gwałtu zrobiłem się zdecydowanie nadopiekuńczy, w końcu widziałem coś niepokojącego w zwykłym pójściu do toalety. Westchnąłem pod nosem, po czym obróciłem się za pięcie załamany swoim impulsywnym zachowaniem. – N-Nieważne…
- Hmm? - mruknął, a gdy niespodziewanie ramię starszego zakleszczyło go w mocnym uścisku, posłusznie wtulił się w jego tors, wzdychając przy tym cicho. Przede wszystkim cieszył się, że Rome nic się nie stało... pomijając oczywiście ten nieszczęsny bark, przez który mężczyzna prawie że nie mógł ruszać ręką. I Kangjun doskonale wiedział, że to jego wina, przez co miał potrzebę usługiwania mu, byleby tylko brunet nie ruszał się z kanapy i najlepiej nie robił w ogóle nic prócz oglądania telewizji. Oczywiście dopóki cały ból nie minie.
- Zrobić ci coś do jedzenia? - zapytał, a widząc, że ten unosi brwi, dodał szybko: - Wyobraź sobie, że w ciągu tego miesiąca, kiedy mnie nie było, nauczyłem się gotować. Tylko nie dajesz mi dojść do kuchni, pabo. - Nadął policzki w wyrazie oburzenia.
Zaraz jednak sążniście zaczerwienił się, a jego usta rozwarły się, jakby w geście zaskoczenia.
- O cholera... - Nerwowo wstał i niespodziewanie uciekł z salonu, nie obdarzając Rome ani jednym spojrzeniem. Szybko wbiegł do łazienki, po czym zamknął za sobą drzwi. - C-co to było...? - Odkręcił wodę, drżącymi rękoma przemywając twarz. W odbiciu lustra był w stanie tylko zobaczyć, jak bardzo jest czerwony.
Nastał wieczór. Siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy jakieś filmy akcji i gdyby nie fakt, że mój bark był na granicy odpadnięcia od ciała, to może właśnie robiłbym z młodszym coś bardziej twórczego. Cóż, wyglądało na to, że Jun po tej bójce poczuł ulgę, ja jednak nie do końca. Chciałem znaleźć tych dwóch pozostałych i tak obić im twarze, że rany nie zagoiłyby się przez lata.. chociaż widząc tak bardzo zapomniany uśmiech na twarzy Kangjuna, mogłem powstrzymać się od wspominania o tamtych gnojach i… cóż, ganiać go do kuchni po coraz to nowsze okłady chłodzące na mój bark.
- Juuuuuun… - jęknąłem i zdrową ręką przyciągnąłem młodszego do siebie. Wreszcie mieliśmy spokój i wszystko szkło ku dobrej drodze do ustabilizowania naszego życia. (
- Mi też nie. - Mimowolnie uśmiechnął się i nie dał rady nawet grzywką zamaskować tego banana, który ozdobił jego czerwoną twarz. Czerwoną, bo wszystkie te słowa, które przed chwilą wypowiedział Rome, powodowały, że zrobiło mu się gorąco na sercu i najchętniej to usunąłby cały świat, pozostawiając jedynie ich dwójkę. Bo nie potrzebował nikogo, niczego poza brunetem, nie musiał spać, jeść, oddychać, wszystkim tym był dla niego właśnie ten mężczyzna, na którym leżał, przy okazji nasłuchując bicia jego serca.
- U-uhm... - Zaczął się jąkać, próbując dobrać odpowiednie słowa, oddające to uczucie, które nagle zawitało w jego wnętrzu. - ... Je-jesteś najważniejszy... Kocham cię...
Okej, teraz mógł się spalić ze wstydu. Wcześniej bał się tego, wszystkich swoich uczuć, bał się zobowiązań, tego, że zostanie zraniony jak tamtej nocy, kiedy to krzyczał i nikt, dosłownie nikt mu nie pomógł. Lecz teraz, gdy miał Rome tuż obok siebie, nie obawiał się już niczego.
Uniosłem jeden kącik ust do góry, czując jak pęknięcie na mojej wardze, nieco się przez to poszerzyło.
- Czemu? Jest kilka powodów. Bo cię kocham. Bo chciałem mieć chorą satysfakcję i wyżyć się na tych gnojach, a co najważniejsze… chciałem, żeby poczuli ten sam ból, jakiego ty doznałeś ostatnim razem. A facet, który ci to zrobił… On już nigdy nikogo nie zgwałci. Nie będzie miał czym. - Zachichotałem, wypowiadając ostatnie zdanie, po czym potrząsnąłem głową, czując coraz większe zawroty głowy. Efekt uboczny bójki. – Aish, nie wstanę. – Po chwili złapałem Juna za rękę i pociągnąłem tak, że ten przewalił się, lądując całą długością ciała na mnie. Leżeliśmy na środku mostu, zupełnie, jakbyśmy byli pijani. Upici sobą. Capnąłem młodszego w nos, po czym złożyłem na jego czole leniwy, zmęczony pocałunek. – Wyglądamy teraz jak debile, ale jakoś niespecjalnie chce mi się stąd wstawać.
Ze zdziwieniem obserwował trwającą bójkę, nie mogąc nadążyć za kolejnymi ruchami Rome i nadziwić się, jak on w ogóle daje radę przeciwko trójce umięśnionych facetów. Teraz... teraz w końcu zrozumiał, że ten go obroni, chociażby miał poświęcić własne życie, własne bezpieczeństwo. I z oczu Juna wypłynęły łzy, lecz pierwszy raz od tamtego dnia były to łzy wzruszenia. Gdy tylko ta trójka uciekła, dopadł, a wręcz rzucił się mężczyźnie w ramiona i bez opamiętania zaczął składać pocałunki na jego twarzy, która ozdobiona była kilkoma pojedynczymi szramami.
- Cz-czemu...? Czemu, Rome?! - krzyknął przez łzy, próbując powstrzymać promienny uśmiech, który mimo to i tak pojawił się na jego twarzy. - Przecież mogło ci się coś stać...! Pabo, pabo, pabo! - Z każdym kolejnym słowem obdarowywał usta starszego zdawkowymi pocałunkami.
Kiedy tylko usłyszałem jęk młodszego, od razu podniosłem wzrok i ujrzałem trzech facetów, śmiejących się na cały głos. Sądząc po reakcji Juna, to byli właśnie oni… Dlaczego tylko trzech? Czyżby pozostałych dwóch zamknięto w kiciu? Nagle poczułem jak wzbiera się we mnie wściekłość i jeszcze chwila, a wróciłbym się do domu po pistolet. Nie, zabiję ich własnymi rękoma, niech poczują choć cień bólu, który zadali Kangjunowi.
- Zostań tu, a najlepiej odejdź kilkanaście kroków – powiedziałem, wypuszczając młodszego z objęć, po czym z furią w oczach zacząłem iść ku trzem mężczyznom, którzy w ogóle nie zauważyli naszej obecności i śmiali się w najlepsze. Te śmiechy, te ich okaleczone mordy, zupełnie jak świnie, bez manier, bez kultury, bez skrupułów.
Jeden z nich usłyszawszy kroki, zaczął obracać się w moją stronę, jednak nie zdążył obrócić się w pełni, gdyż zamachnąłem się z taką szybkością, że moja pięść spotkała się z jego szczęką w ułamku sekundy. Facet zatoczył się, po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem i narastającą agresją.
- Skurwiele… Jak śmieliście go w ogóle tknąć… - wysyczałem, uchylając się przed uderzeniem drugiego i podstawiając mu nogę tak, że ten z hukiem upadł na ziemię. Słysząc przekleństwa trzeciego, splunąłem mu w twarz, by po chwili zbliżyć się i łapiąc go za kark, wymierzyć kopniaka prosto w krocze. Po chwili poczułem jednak jak ktoś łapie mnie za ramię. Facet, którego uderzyłem jako pierwszego. Byłem pewny, że to właśnie on zgwałcił Juna. Ten wyraz twarzy, ta iskra chorej satysfakcji. Kątem oka spoglądając się na zwijającą się z bólu dwójkę, z wrzaskiem rzuciłem się na mężczyznę. Po zaciętej walce, kiedy owy dryblas wylądował na ziemi, starłem krew, która leciała z mojej skroni, by po chwili stanąć nad nim i z całej siły, kopnąć go tam, gdzie znajdował się drugi winowajca, ten, który przed kilkoma tygodniami znalazł się wewnątrz Juna. – Ty! Pierdolony! Skurwysynu! – Z każdym słowem wymierzałem jednego kopniaka w kroczę mężczyzny. – Już nigdy więcej nikogo nie zgwałcisz… Nigdy! – Ostatkiem sił, przydeptałem a faceta, a czując jak pod podeszwą mojego buta, jego członek zostaje autentycznie zmiażdżony i słysząc jego rozdzierający krzyk, uśmiechnąłem się triumfalnie. Kątem oka spojrzałem na przerażonych facetów, którzy już tak bardzo nie pałali się do bójki. Widząc panikę w ich oczach, podszedłem w ich stronę, jednak ci z krzykiem zaczęli uciekać.
Oddychałem ciężko, wydawało mi się, że ta całą bójka trwała przez ułamek sekundy… podczas, gdy zacięcie biliśmy się przez kilkadziesiąt minut. Uśmiechając się po raz ostatni, przymknąłem oczy, by po chwili paść wycieńczonym na ziemię. Misja wykonana.
Po kilku tygodniach od czasu tego incydentu, o którym chciał jak najszybciej zapomnieć, było już o wiele lepiej. Mimo iż nadal miewał koszmary ze swymi oprawcami w roli głównej, teraz zaczynał występować w nich również jego prywatny bohater. Tak, właśnie Rome. Osoba, która wyprowadziła go z depresji, w którą przecież tak łatwo mógł teraz wpaść. Przy nim czuł się niesamowicie bezpiecznie, nie bał się już wyjść na świeże powietrze pod warunkiem, że miał tuż obok siebie właśnie bruneta.
Tego dnia stali na moście, przypatrując się nurtowi rzeki, od której małych fal odbijały się promienie słońca. Było ciepło i Jun sam nie wiedział, czy to przez temperaturę, czy ręce Rome, które mocno go obejmowały. Przygryzł wargę, rozkoszując się tym spokojem, dzięki któremu nareszcie mógł być szczęśliwy... i zapewne nadal tryskałby tęczą na prawo i lewo, gdyby kątem oka nie zauważył...
- Boże... - wyszeptał i szybko schował głowę w zagłębieniu szyi bruneta, trzęsąc się przy tym, jakby był przerażony.
Minęło kilka dni odkąd Jun wyszedł ze szpitala. Nie opuszczałem go nawet na godzinę, jednak kiedy wychodziłem, biegłem do najbliższego sklepu po słodycze, które mimo wszystko tak uwielbiał. Jego stan psychiczny nieco się polepszył, przynajmniej na tyle, że był w stanie opisać mi co dokładnie zdarzyło się tamtej nocy. Byłem w szoku. W ogromnym szoku, jednak próbując zachować pozory pewności siebie, uśmiechałem się i pocieszająco gładziłem go po policzku.
Ten dzień obydwoje mieliśmy zapamiętać na długo. Był środek dnia, słońce świeciło niemiłosiernie, a widok był doskonały, żadnej mgły czy choć jednej chmury. Przystanęliśmy z Junem na moście nad rzeką Han, opierając się o barierę i po prostu wpatrując w delikatne fale, kołyszące wodą. Starałem się bywać z brunetem poza domem jak często mogłem, aby trochę oderwał się od tego wszystkiego. Poczułem jak ten niepewnie łapie mnie za rękę, więc przyciągnąłem go do siebie. Nadal śniły mu się koszmary dotyczące tamtej nocy, jednak teraz dawał sobie pomagać. Byliśmy na dobrej drodze
Przepraszam, muszę usunąć to konto na roleplay bo nie ogarniam wiadomości i z paru innych powodów. Czy mógłbym zarezerwować sobie GD? Wrócę po niego najszybciej jak się da, może nawet jeszcze dziś TT