Nigdy nie byłem dobry w tego typu pocałunkach, po prostu nie potrafiłem nadążyć za językiem chłopaka! Nie wiem jak on to robił, że wszystko potrafił. Potrafił się całować, potrafił bez żadnej krępacji zrobić dla mnie striptiz. Musi mnie kiedyś tego wszystkiego nauczyć. Ale to nie teraz... Może jutro? Albo w sumie może jeszcze dzisiaj? Ale to za chwilę... Za dwadzieścia minut, myślę, że będziemy mogli zająć się czym innym.
Gdy zdałem sobie sprawę, że nie nadążam za sprawnym językiem chłopaka pospiesznie się od niego oderwałem. Przecież nie mogę się dłużej pogrążać...
- Channie, wstawaj. - Wyszeptałem, drżącym od podniecenia głosem. Podniosłem się z mojego kochanie i pociągnąłem go do góry. Kiedy stał już przede mną wsunąłem powoli palce za materiał jego bokserek, ściągając je z niego. Klęknąłem przed nim...
I w tej chwili zamarłem. Czemu..? Przecież ja wiem, że to Channie, więc dlaczego mam przed oczami te obrazy?
Pabo, Baekhyun! Musisz się przemóc! Teraz nikt cię nie zmusza, robisz to sam, z własnej woli. Bo go kochasz.
Westchnąłem cicho i delikatnie polizałem sam czubek jego a, dłonie układając na jego jądrach.
Baekhyun. Każde zbliżenie z tym chłopakiem było jak porażenie prądem. Nie miałem pojęcia dlaczego tak bardzo go pokochałem, za co i w jaki sposób. Nie wiedziałem nawet kiedy zacząłem coś do niego czuć. On po prostu był. Był w mojej głowie i zdążył zbudować w niej kamienny zamek, który miał tam stać jeszcze przez stulecia. Kto wie, może los specjalnie popchnął mnie do odejścia z domu i wprowadzenia się właśnie tutaj…
- Baekkie… N-nie… zostawiaj mnie… już nigdy – wyszeptałem, próbując opanować zachrypnięty z podniecenia głos. Odchyliłem głowę do tyłu, wzdychając i poruszając biodrami w rytm ruchów ciała mojego chłopaka. W pewnym momencie przerwałem nasz agresywny pocałunek na rzecz spojrzenia mu w oczy i pogładzenia po policzku. Taki piękny… i cały mój. Na zawsze.
Swobodnym ruchem zjechałem dłońmi po jego szyi, klatce piersiowej, podbrzuszu, aż wreszcie doszedłem do wystającej znad spodni gumki od bokserek. Pogładziwszy ją delikatnie palcem, kontynuowałem wędrówkę, by po chwili rozpiąć rozporek jego spodni i zsunąć je z jego smukłego, bladego ciała, po czym złączyłem nasze usta w długim, francuskim pocałunku, starając się oddać Byunowi jak najwięcej swojego szczęścia. Całym sobą.
Uśmiech nie schodził mi nawet na chwilę z ust. W czasie gdy się całowaliśmy - również. Mam nadzieję, że nie uzna mnie przez to za chorego psychicznie, ani zboczonego. Chociaż gdyby ktoś zarzucił mi to drugie to wątpię, żebym wszczynał z tego powodu kłótnie. W końcu czemu miałbym się kłócić z kimś kto mówi prawdę?
Z tych słów wynika, że nie powinienem się kłócić z Channiem. To również jest prawda. Chyba każdy by się cieszył, gdyby jego chłopak okazał się być odważnym bohaterem. Ale ja nie jestem każdym, i nie cieszy mnie to. Co prawda mała iskierka dumy się we mnie świeci, jednak jest prawie całkowicie zasłaniana przez ogromny płomień strachu. Strachu o niego, że przez tą odwagę kiedyś mu się coś stanie. A ja nie mają żadnego doświadczenia w sztukach walki, czy nawet w zwykłym biciu się (mam doświadczenie w obrywaniu, to się liczy?) nie byłbym w stanie go obronić. Nie wiem co bym sobie zrobił, gdyby ktoś go zranił na moich oczach, a ja mógłbym tylko patrzeć. Wtedy najpewniej zapiłbym się na śmierć.
Te myśli zaczęły mnie już maksymalnie przytłaczać, zabierając resztki zdrowego rozsądku. Dlatego też całowałem chłopaka po całej twarzy, szyi torsie; ocierając się przy tym o jego krocze, wręcz agresywnymi ruchami, oczywiście nie szczędząc sobie przy tym odpowiednich odgłosów jakimi były jęki, przeplecione z jego imieniem i zwykłym "kocham cię". W tym momencie zacząłem się bać, że kiedyś mi tego zabraknie, że stracę to bezpowrotnie. I nie chodzi mi o seks, tylko o jedyną osobę, która jest wstanie dać mi bezpieczeństwo, dowartościować i nauczyć hierarchii wartości.
Z głębokim westchnieniem i tańczącym na ustach uśmieszkiem satysfakcji, wypchnąłem biodra do góry, chcąc mocniej przywrzeć do kolana starszego, które tak namiętnie napastowało moje krocze. Przygryzłem wargę, kładąc dłonie na łopatkach chłopaka i wpatrując się w iskierki z podniecenia szalejące w jego oczach, zacząłem zjeżdżać coraz niżej, by po chwili palcami lekko przycisnąć dołeczki przy kości ogonowej i w końcu wsunąć ręce pod spodnie i Byuna. Lekko ścisnąłem jego pośladki, po czym przyciągnąłem go do namiętnego pocałunku, językiem przejeżdżając bo obydwu jego wargach. Kołysałem biodrami coraz mocniej, ocierając się ukrytym za materiałem spodni em o kolano szatyna i wydając z siebie ciche jęki pod wpływem przyjemnego mrowienia.
Doskonale wiedziałem, że Bakehyun lubił przez jakiś czas dominować, choć zakładałem, że ostatecznie i tak cała inicjatywa zejdzie na mnie, chociaż… dla niego gotów byłbym być na dole. Byle sprawiło mu to przyjemność. Byle czuł się z tego powodu szczęśliwy. Byłem cały jego, chcący spełnić każdą jego prośbę i marzenie i sprawić, by ten wreszcie poczuł się szczęśliwy.
- Hyunnie… - wydyszałem, czując jak moja erekcja znacząco zaczyna boleśnie napierać na moje spodnie.
Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że się w ogóle na to zgodzi. Ja miałbym spore opory, przed zrobieniem przed kimś - nazwijmy rzeczy po imieniu - striptizu! A on bez żadnego narzekania wziął się do roboty. Jak on to robił? Te wszystkie ruchy były tak pewne siebie, zero wstydu, zero krępacji. Tylko sama seksowność. Do jasnej cholery, niech on mnie tego nauczy! To już ja się bardziej zawstydziłem od samego patrzenia na niego, niż on od robienia tych, tak na prawdę, krępujących czynności.
Patrząc tak na niego musiałem co chwila przygryzać wargę. Kurde, widok był tak kuszący. Channie, chodź do mnie, no chodź, nawoływałem go w myślach i akurat teraz chłopak spełnił moje nieme prośby.
Gdy rozpiąłem rozporem chłopaka chciałem móc go podotykać po całym ciele, jednak Channie równie szybko jak się pojawił, tak równie szybko i uciekł, na co wydałem z siebie niezadowolone warknięcie.
Widząc jego gest od razu znalazłem się przy chłopaku. Wsunąłem kolano, między jego uda, raz nawet zahaczając o krocze, to tego oparłem dłonie, po obu stronach jego głowy, zawisając nad nim. Uśmiechnąłem się, widząc go pode mną. I tu już nie chodziło o to, że udało mi się dominować (pewnie tylko na chwilę), a dlatego, że Chanyeol wyglądał na prawdę ślicznie i też cholernie seksownie.
Tak, wiem. Żadna nowość, to już wiedzą wszyscy.
No ale popatrz na niego. Te jasne, rozrzucone dookoła głowy włosy; lekko przymrużone, ale nadal bystre oczy; spierzchnięte, rozchylone i opuchnięte od pocałunków wargi, spomiędzy których wydostawał się cięższy oddech i ciche westchnienia, gdy moje kolano napastowało jego męskość.
Przygryzłem wargę, po czym zszedłem z łóżka i stanąłem przed starszym, uśmiechając się w zdecydowanie zbyt szyderczy sposób.
Zacząłem kołysać biodrami, kciuk jednej dłoni uwieszając na szlufce od paska, zaś dwa palce drugiej wsuwając sobie do ust i odchylając głowę do tyłu. Wydałem z siebie długie, głębokie lecz zadziorne westchnienie. Dłoń ułożyłem na swoim obojczyku, z coraz głośniejszymi westchnieniami zjeżdżając nią coraz niżej, aż do podbrzusza. Nie przerywając kontaktu wzrokowego z Byunem, który zdążył już mocno się zarumienić, pstryknięciem rozpiąłem guzik od swoich spodni, by po chwili podejść bliżej szatyna i usiąść na nim okrakiem, łapiąc za przegub jego dłoni i zmuszając by jego ręka zajęła się moim rozporkiem. Oplotłem rękoma szyję starszego, po czym przygryzając wargę, mocno przyparłem swoim kroczem do jego uda, by przymykając oczy z westchnieniem przejechać bo całej jego długości.
Z powrotem zszedłem z Baekhyuna i puszczając mu oko, klęknąłem na ziemi, wolno ściągając z siebie spodnie, oblizując kusząco swoje nabrzmiałe od pocałunków wargi, po czym rzucając spodnie w kąt, ułożyłem się na podłodze i gestem nakazałem chłopakowi podejść bliżej.
- Rogatych myśli? - Spytałem wręcz prowokująco. - Czyli jakich?
Chciałem posłuchać co też mój najdroższy Channie planuje ze mną zrobić. I ciekawe, jak bardzo podniecające to będzie. Bo jak na razie zapowiadało się wspaniale. Jednak miałem słabe porwanie, a właściwie to go nie miałem. W końcu zrobiliśMhm to tylko raz. Nie miałem do jakich innych stosunków się odwoływać.
Ale i tak zapowiadało się równie wspaniale. Bo robiłem to z nim. Mimo iż jego niektóre ruchy były agresywne to i tak czułem się przy nim bezpiecznie.
- Chany... Aah! - Jęknąłem głośno, czując jego ząbki na brodawce. Tak przyjemnie. Jeszcze ten pocałunek, który mi absolutnie nie wychodził. Nie dość, że nie potrafiłem go zdominować to jeszcze w dodatku nawet nie potrafiłem go odwzajemnić. Beznadziejny jestem, nie ma co. Ale może dzięki temu zdobędę wprawę?
- Channie. Rozbierz się... Tylko dla mnie, w taki specjalny sposób. - Wymruczałem swoją prośbę.
Zaśmiałem się pod nosem i pochyliłem się nad starszym, uśmiechając się zadziornie.
- Dałbym… gdybyś nie wywoływał we mnie tak rogatych myśli… - Przejechałem dłonią po jego nagim torsie, składając na jego mostku kolejny, tym razem długi pocałunek, by po chwili przenieść swoją uwagę na sutek Byuna i wziąć go do ust, zasysając się na nim. Czując jak starszy wygina swój kręgosłup w delikatny łuk, podniosłem wzrok na jego wykrzywioną w rozkoszy twarz, po czym lekko przygryzłem jego brodawkę, chcąc wywołać z jego gardła chociażby cichy jęk. Końcem języka jak opętany drażniłem nabrzmiały już sutek szatyna. Westchnąłem cicho, chcąc wziąć głębszy oddech, kierując swoją dłoń na szyję starszego i podciągając się do góry, by agresywnie wpić się w jego usta i złączyć nasze języki w dzikiej walce o dominację. Nie byłem pewny czy nie powinienem zacząć delikatniej, jednak moje pożądanie sięgnęło zenitu i wcale nie chciało tak łatwo odejść czy spuścić na sile i intensywności. – Kocham… cię – wyszeptałem w przerwie między pocałunkami, czując jak moja twardniejące erekcja zaczyna dawać o sobie znać i boleśnie wbija się w moje spodnie.
Czułem się z siebie bardzo zadowolony, gdy chłopak wzdychał przy każdym moim ruchu ust. Przecież to była nagroda dla mnie, dowód, że moje starania są coś warte i sprawiają mu przyjemność. A przecież to było najważniejsze.
Wyprostowałem się, czując jego łapki, co skwitowałem cichym piskiem "zimne". W końcu nie lubiłem chłodnych rzeczy, wolałem ciepło.
- Channie... - Odpowiedziałem mu cicho, gdy pozbawił nas obydwu górnej części garderoby. Dzięki czemu mogłem bezkarnie podziwiać, a także macać po całym torsie i umięśnionym brzuchu. Aż przygryzłem wargę, wpatrując się w to boskie ciało. Piękny, seksowny, wręcz idealny. I tylko mój. Nie jakiejś głupiej blondyny, nie Tao, nie Krisa. Tylko i wyłącznie mój. Nikomu go nie oddam, nigdy. Jeśli będzie trzeba to zamknę go w piwnicy, żeby nikt mi go nie ukradł. Nikt po za mną nie może mieć tak wspaniałego chłopaka.
Głupie, płytkie?
Tak, właśnie takie były w tej chwili moje myśli.
- Nie dasz mi podominować, prawda? - Warknąłem, gdy wylądowałem na plecach. Mógł dać mi się chwilę pobawić jego ciałkiem.
W końcu zacząłem cicho jęczeć, czując jak zaczyna się znęcać nad moimi delikatnymi terenami ciała.
Odchyliłem głowę do tyłu, dając starszemu większe pole do popisu, po czym ułożyłem dłoń na jego biodrze i przyciągnąłem bliżej siebie, wzdychając cicho pod wpływem jego ust, muskających moją szyję. Moje ręka wolno wsunęła się pod koszulkę Baekhyuna, zimnym dotykiem omiatając jego plecy i gładząc wzdłuż kręgosłupa.
- Baekkie… - Spojrzałem prosto w jego oczy, w te iskrzące się z podniecenia, czarne oczy, po czym zacząłem unosić jego t-shirt, znacząco odsłaniając jego brzuch. Mój wzrok powędrował na malinowe usta chłopaka, by po chwili nieznacznie się zbliżyć i złączyć je wraz z moimi w delikatnym pocałunku, co jakiś czas lekko ssąc i przygryzając jego dolną wargę.
Nagle poczułem jak uderza mnie fala gorąca, co spowodowało, że jednym ruchem rozpiąłem resztę guzików swojej koszuli, odrzuciwszy ją gdzieś na bok. Nie przerywając pocałunku, popchnąłem szatyna na plecy i okraczając jego biodra, zacząłem składać krótkie pocałunki na jego szyi i linii szczęki, dochodząc do obojczyka i tworząc na nim małą, purpurową malinkę.
Czując jego delikatne paluszki na karku od razu znieruchomiałem. Dobrze wiedział, jak bardzo jest to wrażliwe miejsce. Więc dlaczego zaczął je tak po prostu smyrać? Kilka razy wydałem przez to westchnienia. Aż musiałem w pewnym momencie przygryźć wargę, żeby nie zacząć po prostu jęczeć. Jak inaczej mam reagować na dotyk na karku?! To tak samo, jakbyś zaczął mnie nagle dotykać po ie, to jest dokładnie to samo uczucie.
Chłopak chyba w końcu to wyczuł, bo zabrał nas do sypialni. W sumie dobrze, przecież do salonu zawsze każdy może wejść. A wtedy nie wiem czy cieszył bym się z tej sytuacji.
O nie, tak nie będzie! Nie będzie mnie tak po prostu podniecał i zostawiał na łóżku. Co to to nie! Nie życzę sobie tego.
Od razu rozsiadłem się okrakiem na jego biodrach.
- Nie jest ci aby przypadkiem za gorąco? - Starałem się zabrzmieć jak najbardziej seksownie i chyba tym razem mi się to udało. Przez ten płacz zacząłem mówić z lekką chrypką. Przygryzłem wargę, a noskiem smyrałem jego jabłko Adama, co jakiś czas składając na nim delikatny pocałunek. Dalej męcząc jego biedną część szyi zacząłem powoli rozpinać jego koszulę.
Molestowali? Znęcali się?
Automatycznie mocniej przytuliłem starszego, po czym wysiliłem się na pocieszający uśmiech.
- To już nie wróci, Hyunnie. Jesteś tu ze mną, ja nigdy nie będę cię unikał, choćbyś nie wiem jak brutalną miał przeszłość… Bo przejdziemy przez wszystko razem. – Spojrzałem w dół, czując, że mój shirt staje się coraz bardziej wilgotny od łez szatyna. Moja dłoń znalazła się na karku chłopaka, a wiedząc, jak wrażliwe jest tamto miejsce, zacząłem delikatnie gładzić je końcówkami palców w uspokajającym geście. Po kilku minutach podniosłem się i wziąłem Baekhyuna na ręce, bez słowa zanosząc go do pokoju, po czym położyłem go na łóżku i przysiadłem obok. - Już dobrze, Baekkie. – Zbliżyłem się i delikatnie musnąłem jego usta, chcąc aby ten wiedział, że nie zamierzam go opuszczać. Ani teraz, ani nigdy.
Słuchałem uważnie jego słów. Starałem się powstrzymywać łzy, na prawdę się starałem. Ale jak zwykle mi się nie udało. Zacząłem płakać, kiedy skończył już swoje wyznanie. Mnie wtedy zatkało, nie byłem w stanie nic powiedzieć.
Jedyne co mogłem zrobić to łkać cicho i wtulać się w jego silne ramiona, które teraz dawały mi chyba jedyne schronienie na tym świecie. Nigdy wcześniej nie czułem się tak bezpiecznie.
- Te- Też chcę być dla ciebie oparciem. - Powiedziałem cicho. Chciałem, żeby on też mi ufał, mówił o wszystkim co czuje, kiedy jest mu źle. Żeby był w stanie przy mnie płakać i nie wstydzić się łez.
Przygryzłem wargę, leżąc chwilę w ciszy. Oddech Channiego się wyrównał, jakoś myślałem, że może zasnął. Dlatego też znalazłem w sobie odwagę, żeby wreszcie mu o czymś powiedzieć. Nie wiem czy kiedykolwiek nadarzy mi się okazja, a on powinien o tym wiedzieć.
- Przepraszam, że to powiedziałem. - Mówiłem cicho, nie patrząc na niego. - Po prostu kiedy rodzice się nade mną znęcali nikt mi nigdy nie pomógł. Zawsze musiałem sobie radzić sam. Sam kiedy mnie bili, sam kiedy molestowali. Nawet, jak ktoś już o tym się dowiedział to wtedy mnie unikał... Dlatego stałem się nieczuły dla innych, tak jak ludzie byli dla mnie.
- Każdy na coś zasługuje – powiedziałem i spojrzałem chłopakowi w oczy. – Kocham cię. Nie wiem dlaczego, przez co, nie wiem nawet kiedy się w tobie zakochałem, ale… kocham cię i nic tego nie zmieni. I nie pij już więcej. Powinieneś oblewać szczęśliwe chwile, takie jak urodziny... Od teraz z z każdym problemem przychodź do mnie. Z bólem głowy, złym samopoczuciem albo po prostu chęcią przytulenia się, jestem do twojej dyspozycji, bo chcę stać się twoim lekiem na wszystko, Baekkie. I nie wstydź się przy mnie płakać. Będziemy płakać razem, będziemy się razem śmiać, ale nie trzymaj tego wszystkiego w sobie. – Z zacięciem wpatrywałem się w ciemne oczy starszego, by po chwili położyć się na kanapie, a tym samym ułożyć Baekhyuna na swojej piersi. Pocałowałem go w czubek głowy, i zacząłem delikatnie gładzić plecy. – Choćby nie wiem co cię dręczyło, cokolwiek by się stało… powiedz mi o tym, dobrze? – wyszeptałem, wpatrując się w ciemny sufit. Czas się zatrzymał. Dla nas.
Usiadłem na jego kolanach, od razu wtulając się w niego, jak małe dziecko. Objąłem go mocno łapkami, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Wstydziłem się teraz na niego patrzeć, wstydziłem się samego siebie, tego, jaki jestem. Jaki stałem się przez moją pseudo rodzinę. Nieczuły, na cierpienie obcych mi ludzi.
No bo... Dlaczego mam się interesować innymi? Przecież to nielogiczne.
- Nie muszę sobie tego wyobrażać. - Mruknąłem, ściskając mocno jego szyję. Chciałem mu tym przekazać, że ta myśl jest dla mnie na prawdę bardzo bolesna i bliska, zrozumiała. Wiem, jak to jest.
- Od dawna piję. I to pomaga. - Wytłumaczyłem mu cicho. - Tak jest łatwiej, prościej. Nie trzeba się tyle męczyć.
Dlaczego on się w ogóle ze mną użerał? Co chwila przecież sprawiałem mu kłopoty, troski, denerwowałem go.
- Dlaczego? Dlaczego mnie kochasz? Przecież nie zasługuję na to.
Podniosłem wzrok na Baekhyuna, którego dolna warga niebezpiecznie zaczęła drżeć.
- Oczekuję, że mając przy sobie osobę, która chce ci pomóc, postarasz się przyjąć tę pomoc. Tylko tego chcę –powiedziałem chłodnym tonem, nadal wpatrując się w błyszczące oczy starszego. Po chwili jednak wziąłem głęboki oddech i złapałem rękę szatyna, przyciągając go do siebie i sadzając sobie na kolanach. – Baekkie. Martwię się o ciebie. Wyobraź sobie, że właśnie zgwałcono ciebie albo mnie. Albo kogoś z tego domu. Czy nadal mówiłbyś, że cię to nie obchodzi? Trzeba pomagać innym, czasami wręcz narazić własne zdrowie i życie, ale trzeba chociaż próbować. A jeśli nie próbować działać, to zrozumieć. – Wolno gładziłem kciukiem jego dłoń. – I nie pij już więcej. Alkohol nie jest lekiem na problemy. Lek siedzi właśnie przy tobie i z akurat tego leku masz korzystać, bo nie powoduje kaca i cię kocha, jasne? – Uśmiechnąłem się i przytuliłem chłopaka, który oplótł swymi rękoma moją szyję tak ciasno, że musiałem mocno wysilać płuca na przyjęcie odrobiny powietrza. – No już, już jest dobrze. Teraz nie jesteś członkiem patologicznej rodziny, twoją rodziną są mieszkańcy tego domu. Wszystko jest już w porządku.
Patrzyłem z niedowierzaniem na drzwi. Jak on mógł mnie zostawić samego. Nigdy tego nie robił. Nigdy nie wychodził z pokoju taki wkurzony.
Dlaczego musiał zgrywać takiego bohatera?! Czemu chciał iść ratować cały świat? I dlaczego był w stanie zginąć za jakąś obcą osobę?
Podszedłem do okna i wyrzuciłem przez nie butelkę, zaraz po tym krzycząc jak najgłośniej potrafiłem. Chciałem w ten sposób pozbyć się całej złości. Muszę iść do Channiego, nie chcę, żeby nasza pierwsza randka skończyła się kłótnią. Nie tak wyobrażałem sobie ten dzień, przecież... To wszystko miało skończyć się inaczej. Zupełnie inaczej.
Odetchnąłem głośno i wyszedłem z pokoju. Wszedłem do salonu z dumnie uniesioną głową, stanąłem przed chłopakiem i wtedy... Cała moja odwaga i zawziętość wyparowała. Gdyby wzrok mógł zabijać to Channie chyba by mnie w tej chwili zabił. I wcale nie byłaby to miła śmierć.
- Chanyeol bo... - Nie wytrzymałem. Oczy od razu zaczęły mi się szklić. - Czego ty oczekujesz od dzieciaka z patologicznej rodziny?!
Jak ja miałem się nauczyć współczucia dla obcych? Skoro od rodziców nigdy tego nie dostałem...
Zamurowało mnie. Czy on naprawdę… naprawdę był taki nieczuły?
- Nie jedna i nie ostatnia…? Masz w nosie co by się z nią stało…? – Parsknąłem ironicznym śmiechem. – Gdyby ciebie zgwałcono, to też nie byłbyś pierwszy i ostatni?! – Wcisnąłem butelkę w ręce młodszego z taką mocą, że ten aby nie upaść, musiał cofnąć się o krok. – Proszę bardzo, pij, bo to lek na wszystko! Czasami naprawdę się zastanawiam, gdzie ty zgubiłeś współczucie dla innych. Bo chyba przepadło bezpowrotnie… - Słysząc jednak o broni, aż rozdziawiłem usta z oburzenia. Miałem być tchórzem i zignorować ludzką krzywdę? – Zabiliby. Przynajmniej umarłbym w słusznej sprawie. Tobie. Nic. Do tego. – Ostatnie słowa były naśladownictwem tonu starszego. Musiałem mu pokazać, że się mylił i że absolutnie nie zamierzałem przejmować jego toku myślenia.
Obróciłem się na pięcie i szybkim krokiem wyszedłem z pokoju, nie siląc się nawet na ciche zamknięcie drzwi. Jak mógł w ogóle powiedzieć coś takiego… Może tak naprawdę go nie znałem? Może gdzieś pod tą maską troskliwości i zagubienia krył się Baekhyun, który tak naprawdę nie miał serca, którego nie obchodził ludzki los?
Usiadłem na kanapie w salonie, zakładając ręce na piersi i kładąc nogi na stoliku. Nie miałem wyrzutów sumienia, że tak na niego nakrzyczałem. Teraz tylko musiałem znaleźć jakiś koc, bo dzisiaj zamierzałem spać tutaj. Pięknie.
Starałem się zignorować jego krzyki, które coraz bardziej mnie wkurzały. Po co się drze? Przecież to nie jego sprawa. Piję kiedy mam na to ochotę, a jemu nic do tego.
- Odwal się... - Chciałem, żeby to był krzyk, jednak z moich ust wydostał się tylko ochrypły szept. Czemu nie może tego po prostu zostawić? Jeśli on zacząłby pić to bym się na niego nie darł. Dlaczego za każdym razem on na mnie krzyczy?!
Odetchnąłem cicho, kiedy wreszcie przestał się drzeć i walić w biedne drzwi. Nie naprawił jeszcze Marii to niech nie psuje kolejnych rzeczy. Wziąłem kolejny łyk, którym się zakrztusiłem. Musiał tak nagle wpadać do pokoju? Nie można wejść normalnie, tylko wpadać, jak stado koni?!
- ODDAWAJ! - Wydarłem się na niego, chcąc mu odebrać butelkę. Aż stanąłem na palcach, żeby jej dosięgnąć, gdy chłopak postanowił podnieść rękę z nią do góry tak, że nie byłem w stanie do niej dosięgnąć. Idiota! Czemu zabrania mi pić?! - Nie powinno cię to obchodzić! Nie ona pierwsza i ostatnia byłaby zgwałcona! A po za tym mam z nosie co by się z nią stało!
Stanąłem z powrotem na całych stopach, bo palce już zdecydowanie za bardzo mnie bolały.
- A jakby mieli broń? To co wtedy?! Zabiliby cię na miejscu!
Zobaczyłem tylko jak Baekhyun zamyka się w pokoju… z butelką w ręku. Poczułem wszechogarniającą wściekłość, w końcu złożył obietnicę. Obietnicę, że nie będzie pił.
Usłyszawszy trzaśnięcie, wnet znalazłem się przy drzwiach, uderzając pięścią w drewnianą framugę.
- Baekhyun... Obiecałeś mi, obiecałeś, że nie będziesz więcej pić! Popadniesz w alkoholizm, przestań póki masz szansę! – Zagryzłem wargę. Boże, jak ja bardzo nienawidziłem się z nim kłócić. Z jednej strony chciałem, żeby wiedział, jak bardzo się o niego martwię, a z drugiej swoimi uwagami i krzykiem musiałem go ranić.
Po raz ostatni uderzyłem w drzwi, po czym prychnąłem i usiadłem na podłodze. Co on sobie myślał? Dlaczego zawsze sięgał po alkohol? Nie wiedziałem, ale byłem pewny jednego. Coś było nie tak, coś, przez co kiedy tylko miał zły humor, upijał się.
Nie.
Na powrót wstałem i szarpnięciem otworzyłem drzwi, by wejść do środka i wyrwać mu butelkę z rąk.
- Nie pozwolę ci się upić, wybij to sobie z głowy. Dlaczego jestem kretynem?! Miałem pozwolić, żeby zgwałcono tamtą kobietę?! Ty byś zbagatelizował taką sprawę?!
Przez całą drogę wracałem z mocno zaciśniętymi zębami starając się trochę uspokoić, żeby pod adresem chłopaka nie zaczęła lecieć wiązanka obelg i przekleństw z mojej strony. Często się denerwowałem i Channie o tym wiedział. Jednak tak wkurzony nie byłem od dawna. Teraz to przegiął.
- Jesteś... Kretynem. - Wycedziłem w jego stronę. - Nie odzywaj się do mnie.
Po tych słowach rzuciłem mu tylko chłodne spojrzenie i, nie zwracając już na niego żadnej uwagi, poszedłem do kuchni.
Spokojnie nie będę rzucał w niego żadnymi nożami czy też widelcami. Chciałem tylko zabrać alkohol. Wiem, mówiłem mu, że nie będę pić. Ale teraz jestem zbyt wkurwiony, żeby w ogóle o tym myśleć.
Butelka, korkociąg, pierwszy łyk, drugi, trzeci... Mmmm, pyszne.
Trzymając mojego skarba w ręku (nie, nie Channiego!) poszedłem do MOJEGO pokoju, trzaskając przy tym mocno drzwiami.
Popatrzyłem na szatyna i delikatnie się uśmiechnąłem.
- Najlepiej wyglądasz bez ubrania… Chociaż nieważne co ubierzesz i tak będziesz roztaczał wokół siebie aurę weź-mnie-Channie – rzuciłem i z jękiem się podniosłem. W pewnym momencie stanąłem jak i słysząc jakiś dźwięk, przystawiłem ucho do ściany. Szloch? Czyj? A może to tylko wibracje telefonu? Nie zważając na to, że mam na sobie tylko bokserki, ruszyłem w stronę pokoju Krisa i Tao.
- Już. - Odłożyłem wszystko na bok. Pocałowałem go mocno i długo w te cudne wargi, za to, że był grzeczny...
Zawsze mógł rzucić we mnie poduszką i uciekać przez najbliższe pół godziny, ażbym się znudził... Ja pewnie bym tak zrobił.
- Tylko Channie, nie zakładaj koszulki. - Słyszałem, że zdejmowanie ubrań ze świeżo przemytej rany jest bolesne, a nie chciałem ryzykować jego kolejnym cierpieniem.
Zajrzałem do komody, gdzie miałem wszystkie ubrania.
I właśnie tu zaczyna się ten odwieczny problem o nazwie:
- Nie mam w co się ubrać. - Zaskomlałem wręcz.
- Ale... Było warto - powiedziałem, nieco się uspokajając i uśmiechnąłem się pod nosem. W zasadzie kilka zadrapań na plecach to niewielka cena za coś takiego. Głośno westchnąłem, zaczynając robić się trochę senny, ale w końcu musiałem się ubrać, prawda?
Patrzyłem zasmucony na jego grymas bólu. I pomyśleć, że to wszystko przeze mnie. Nie dość, że najpierw mu zrobiłem te cholerne zadrapania to jescze sprawiłem mu kolejny ból, przemywając je... Ale przecież nie robię tego, żeby się na nim wyżyć, tylko żeby ochronić go przed kolejnymi nieprzyjemnościami.
- Spokojnie Channie, zaraz skończę. - Starałem się, jak najszybciej je przemyć. Dmuchałem na nie, żeby za bardzo nie szczypało i do tego jeszcze głaskałem czule jego włosy.
Zacisnąłem zęby. Dobra, wygrałeś Baekhyun. Ociężale położyłem się na brzuchu, a kiedy chłopak przystawił nasączony wodą utlenioną wacik do moich pleców, wbiłem paznokcie w pościel i syknąłem.
- Kurwa, kurwa, kurwa – szeptałem do siebie i z tępego bólu o mało nie wgryzłem się w pościel.
Westchnąłem ciężko, przewracając oczami. Czemu trafił mi się taki kretyn? A teraz drugie pytanie: czemu ja tego kretyna kocham?
Wziąłem apteczkę i poszedłem do pokoju. Stąd mi już raczej nie ucieknie. Zamknąłem drzwi na klucz i widząc, że chłopak zmierza w stronę okna zamknąłem również i je.
- Koniec tej zabawy! W tej chwili kładź się na brzuchu!
Patrzyłem na jego poczynania, nadal oddychając ciężko.
- Nie powinieneś tego ścierać... Tylko umyć. - Wysapałem.
Jakimś cudem udało mi się usiąść, ale towarzyszył temu okropny ból w tyle. Syknąłem głośno. Jednak kiedy spojrzałem w zatroskane oczy Channiego zacisnąłem mocno zęby, żeby go już więcej nie martwić. Wstałem i rozejrzałem się za moją bielizną... Hmmm, gdzie ona jest?
O! Mam! Założyłem ją na tyłek.
Dopiero teraz mogłem złapać Channiego za rękę, pociągnąć w stronę drzwi. Oczywiście trochę przy tym kulejąc.
Przepraszam, muszę usunąć to konto na roleplay bo nie ogarniam wiadomości i z paru innych powodów. Czy mógłbym zarezerwować sobie GD? Wrócę po niego najszybciej jak się da, może nawet jeszcze dziś TT